niedziela, 29 maja 2011

Amplituda zmian

Moje niepokojące tendencje do znikania na dłużej przejawiają się nie tylko w blogowaniu. Zdarza mi się ostatnio koncentrować na pewnej rzeczy tak bardzo, że nawet nie zauważam, jak reszta rzeczywistości miesza się ze snami, czy ogólnie - projekcjami mojego pogiętego umysłu. Zwłaszcza, jeśli tą jedną rzeczą jest przyjazd Ukochanego. Tak więc, Ukochany był ze mną przez jakieś pięć tygodni, na początku maja znów wyjechał do UK, a rzeczywistość nadal nie zamierza wracać (ani ja do rzeczywistości).

Więc o blogu zapomniałam, ale też nie myślałam o kończeniu studiów, pracach zaliczeniowych i załatwianiu ślubu.

Ale taki stan rzeczy nie może trwać wiecznie. Właśnie przestaje, czego znakiem załatwiony (w dużym stopniu) ślub i powrót do bloga. A nawet pewne ruchy w kierunku tego trzeciego.

"Trzeba się uczyć, upłynął wiek złoty!"
(Ignacy Krasicki, "Monachomachia")

Tak, niestety.

Nevermind. Poza tym, w tej zapomnianej przeze mnie rzeczywistości nie jest aż tak nudno. Zaczęłam chodzić na siłownię. Dokulturalniłam się nieco (o tym wkrótce napiszę szerzej; Piotr już pewnie wie, co mi chodzi po głowie ;-))). Ćwiczę moje fałdki - tym razem chodzi o te na mózgu. Czuję się już na siłach walczyć z jakąś epidemią, tylko przydał by się dobry scientist... (O tym też będzie.) No i nawet coś się dzieje w sferze głównego tematu tego bloga. ;-)) I do tego powoli przejdziemy.

Jeszcze w kwestii kolczyków Alaski - oto takowy na zdjęciu poniżej.
Ten oto uroczy sztyft wbija się w dziurkę w płatku ucha panny. Tyle że nie przebija on płatka na wylot, ale ląduje we wnętrzu głowy. Konstrukcja sprawia, że kolczyki majtają się jak prawdziwe. :-D Jak była łaskawa napisać Doll Whisperer (osoba, która jest dla mnie wyrocznią, jeśli chodzi o wiedzę na temat Tonnerek i Ellowyne (a przy tym robi najgenialniejsze ich zdjęcia ever)), Always Playing Solitaire (po mojemu Alaska) może być jedyną Ellowynką zaopatrzoną firmowo w kolczyki! Moja Solace (Essential Ellowyne - Three) ma co prawda nieśmiale nakłute dziurki w uszach, ale biżuterii już nie bardzo. Chyba powinnam sprokurować pannom trochę świecidełek - może by to poszło lepiej, niż szycie...

O Ellowynkach będzie więcej zaniedługo. Planuję na jutro sesję, jeśli a) będzie dobre światło i b) nie prześpię znowu większości dnia. A tymczasem pozwólcie, że zajmę się przybraniem barw ochronnych. ;-)

7 komentarzy:

Aniarozella pisze...

No to witaj, bo brakowało CIę w środowisku bloggerek, czasami trzeba na trochę zniknąć, by oczywiście wrócić.

Anonimowy pisze...

Droga Autorko,proszę nie przesadzać z tym, że szycie nie idzie. Nie od razu Kraków zbudowano. Gdybyś nie była perfekcjonistką, na pewno podchodziłabyś do swoich prac mniej krytycznie. Swoją drogą tak myślałem, że dzisiaj może się tu pojawić jakiś wpis. Zaskoczyło mnie natomiast (pozytywnie), że Rozella mnie ubiegła. Cieszę się, że blogujące Dziewczyny pamiętają o mojej Ani!~Ukochany

Anonimowy pisze...

Tak powinno być, że najpierw układa się życie w realu, a potem w internecie, kobitko, więc niczym się nie zamartwiaj, tylko idź do przodu! My tu o Tobie pamiętamy (i o Twoich Ellowynkach także :-P) i jeszcze lepiej będzie mi czytać choćby za kilka miesięcy, że u Ciebie wszystko ekstra, a Ukochany porzucił JU KEJ dla AJ LOW JU ! :-D

Random Forest pisze...

Oj, Dziewczyny, wiecie co? Normalnie się wzruszyłam. :-)) Dzięki wielkie za miłe słowa. :-*

A Ukochany nie porzuci UK tak od razu, ale za to porwie mnie ze sobą we wrześniu i będziemy żyli długo i szczęśliwie. ;-))

Anonimowy pisze...

Nooo, to skoro tak się ta bajka zaczyna, to na pewno będzie piękny happy end :-)

PS. Po to tu jesteśmy :-D

Poohatka pisze...

Łelkam bek, Aniu :) Późno, ale też ostatnio nie zaglądałam do blogów. Wrzesień coraz bliżej, więc Twoje bateryjki powinny się lepiej ładować ;) powodzenia we wszystkich projektach!! buziaki

Random Forest pisze...

Widzę, Kasiu, że dobrze mnie znasz. ;-)) Im bliżej, tym lepiej. Cały czas się tylko zmuszam do tych ostatnich wysiłków. Czyli załatwienia wszystkiego do końca i napisania dwóch prac zaliczeniowych. Ach, no tak... Chyba muszę iść poczytać o antybiotykooporności... ;-P