środa, 5 września 2012

Jak spędziłam sezon ogórkowy

W sierpniu byliśmy w kinie. Cztery razy. Zazwyczaj do kina rzadko trafiamy. Za to długo czekamy, aż upatrzony film wyjdzie na DVD i mniej więcej wtedy o nim zapominamy. Dlatego jestem trochę zaskoczona tą wakacyjną mobilizacją i trochę z tego zaskoczenia, a trochę, żeby w końcu w jakiś nieinwazyjny sposób wrócić do blogowania, postanowiłam napisać coś na kształt recenzji. (Znaczy, postanowiłam - recenzję, a oczekuję, że mi wyjdzie raczej losowa wiązka najtrwalszych wrażeń z.)

Najpierw zaliczyliśmy (co w kontekście jest dobrym słowem) "Romana Barbarzyńcę". Rekomendację otrzymaliśmy (wraz z co lepszymi cytatami) od Osób, z którymi uwielbiamy spędzać czas, więc w zasadzie byliśmy pewni sukcesu. Generalnie, film jest parodią znanych dzieł fantasy. Dość okrutną momentami, więc jeśli ktoś jest zbyt przywiązany do tolkienowskich archetypów, lepiej zrobi "Romana..." omijając (przyznaję, że ja miałam drobny problem z zaakceptowaniem sposobu przedstawienia w filmie elfów). Jeśli się przełamiemy, dostajemy półtorej godziny bezpretensjonalnej i zupełnie przyjemnej rozrywki (tym bardziej, jeśli lubimy nieprzesadnie zamaskowane aluzje seksualne). Nie oczekujemy oczywiście głębi i nie próbujemy przewidywać, jak się potoczą losy bohaterów, bo zgadniemy przy pierwszej próbie. Chodzi tylko o to, żeby się pośmiać i może jeszcze, jeśli widz bardziej obyty, powyszukiwać wszystkie nawiązania. Estetyka... Hmm... Dobrze pasuje do treści. Aha, właśnie - film ma ograniczenie wiekowe od lat 15; IMO bardzo słusznie. Zdaje się, że sporo ludzi lubi myśleć, że filmy animowane z zasady są dla dzieci. W tym przypadku pomyłka może być szczególnie bolesna.

Drugi w kolejce był "Prometeusz". I jemu zdecydowałam się poświęcić całkiem osobny wpis. Motywacja: skupienie spoilerów w jednym, łatwym do uniknięcia punkcie, pewnie wyjdzie przydługo, wreszcie - nie chcę, żeby cokolwiek przeszkadzało mi w czynności tak przyjemnej, jak brutalna (acz merytoryczna) krytyka z elementami narzekania.

Dalej mamy "Meridę Waleczną". Miałam z tym filmem dokładnie jeden problem: nierealistyczne oczekiwania. Otóż po obejrzeniu trailera wyobraziłam sobie bardzo mroczne fantasy o błędzie i trudnej drodze ku odkupieniu. Nie będzie chyba wielkim zaskoczeniem, jeśli powiem, że się zawiodłam. W końcu film Disneya, familijny, więc wszystkie problemy muszą się rozwiązać, spory - załagodzić, a nadszarpnięte więzi rodzinne - naprawić. Naprawdę teraz nie wiem, skąd u mnie inny pomysł... Jeśli chodzi o mrok - trochę go jednak w filmie wystąpiło. Młodsze bądź wrażliwsze dzieci mogłyby się momentami bać (film polecany od lat 7 - całkiem rozsądnie). Fabuła zawiązuje się wokół zawodów, które mają wyłonić odpowiedniego kandydata do ręki tytułowej bohaterki. Merida za mąż wcale nie zamierza (jeszcze?) wychodzić i w związku z tym postanawia sama zawalczyć o prawo do decydowania o własnym losie. Niestety, do tego stopnia zależy jej na wolności, że nie myśli o możliwych konsekwencjach swoich działań. Na plus: główna bohaterka (w sensie, że dziewczyna), bystra i z charakterem, szkockie klimaty, ładna kreska (wybaczcie - nie wiem, jak to nazwać w dobie animacji komputerowych - design postaci i otoczenia?), nastrojowe mroczniejsze kawałki. Największym (dla mnie) minusem filmu są kandydaci do ręki Meridy - w zamyśle pewnie element humorystyczny, ale efekt jest taki, że nawet jakby dziewczyna marzyła o zamążpójściu, przy pierwszym spotkaniu musiałaby się rozmyślić - więc psują odbiór motywacji bohaterki. (Ale przyznaję - w paru momentach nawet mnie rozbawili.) Poza tym ktoś (podejrzewam tłumaczy) coś pomieszał, jeśli chodzi o sposób rozwiązania problemu w głównym wątku (bardzo się staram nie spoilerować, dlatego tak mętnie) i wskutek tego logika miejscami szwankuje. No i zakończenie oczywiste do bólu, ale to można już raczej traktować jako stałą i neutralną cechę - a nie wadę - tego typu filmów.

Widzę, że znowu rozwlekłam. O ostatnim filmie będzie więc króciutko a konkretnie. Był to oglądany w Doborowym Towarzystwie "Abraham Lincoln: Łowca wampirów". Film jest dokładnie tym, czego można oczekiwać po tytule i trailerze. Fantazja na temat historii Stanów Zjednoczonych, gdzie późniejszy prezydent w dzień walczy w obronie ideału wolności słowem, w nocy zaś, z posrebrzaną siekierą w dłoni wyrusza przeciwko tym, którzy naprawdę stoją za kulisami niewolniczego systemu. Czysta rozrywka, bez kompleksów. Mieliśmy naprawdę świetną zabawę. Jedyny minus za wszechobecne ostatnio 3D. Ani to ładne, ani potrzebne, a znaleźć film w dwóch wymiarach coraz trudniej...

Następnym razem zapraszam na masakrę "Prometeusza". Wszystkich zaglądających jak zawsze pozdrawiam. Czytających pozdrawiam serdecznie. :)