No właśnie, Lukrecja (dzięki, Eris :-*), czyli Forget Me Not May Valentine firmy Bluefairy jest totalną aberracją w mojej kolekcji. Kupiłam ją w przypływie przedślubnego szaleństwa, a gdy do mnie przyszła na początku listopada, miałam problemy z laptopem i tak upamiętnienie jej przybycia odłożyło się w czasie. Dlaczego jest niby taka dziwna? Bo:
- Jest to limited edition - rzecz, której z zasady nie lubię, bo uznaję za sztuczne podkręcanie wartości.
- Jest w fullsecie - czyli razem z peruczką, oczami, makijażem i ciuszkami, a ja chciałabym sama stylizować swoje lalki.
- Jest w opalonym odcieniu żywicy (no, przecież nie skóry -_-), a moje zdanie na ten temat dotąd było: tylko white skin! Ale nie jest to pierwszy przypadek, kiedy moje zdanie na temat BJD można sobie... zlekceważyć. Świadkiem Poohatka. ;-)
- Jest to Bluefairy, a ich charakterystyczny styl nigdy (aha) mnie nie kręcił.
Trochę zdjęć. Kiepskie jak zwykle (chociaż pracuję z aparatem i Photoshopem i widzę możliwość pewnych postępów ;-)), a poza tym Lukrecja jest trochę kapryśna i myślę, że będę musiała nad nią trochę popracować, żeby chciała lepiej pozować. :-))
Jeszcze w pudełku.
Pierwsze łypnięcie.
W całym ubranku - zdjęcie fatalne, wygląda milion razy lepiej, ale to taka prowizorka.
Widać jej fantastycznie niebieskie oczy (spojrzenie proszę pominąć - także kwestia zdjęcia).
Wylegiwanie się po podróży.^^
O, tu już podobna do ludzi... Znaczy, do siebie w naturze. :-))
Bonus: Lukrecja z gigamuffinkiem z targów kontynentalnych, na które się załapaliśmy w Leicester.
Bonus 2: Dla tych, co wolą muffinki od lalek. Wspomniany muffinek w całej okazałości. Średnica około 15 centymetrów, ciasto czekoladowe z kawałkami czekolady w środku, polewa czekoladowa, przyozdobiony pralinkami. Pralinka - choinka: z puszystym nadzieniem miętowym, pralinka - walec (ta pod choinką): rodzaj pianki z karmelem w środku, mała ciemna pralinka: z bardzo dobrym owocowym nadzieniem (pomarańczowym, może śliwkowym - trudno określić, ale było super), mała jasna pralinka: z toffi i malutkimi chrupkami w czekoladzie. Yay! To było coś...